Diabel i dziewica - relacja gotowa.

Zaczęty przez mayagaramond, 29 Wrz 2011, 13:31:12

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

magdalinska

to jak posprzatasz to mow, poczekam :)
maya, a z kim ty tam bylas? jak to sie stało, ze razem jezdziliscie? kto to wszystko organizował?

mayagaramond

Cytat: magdalinska w 06 Paź 2011, 10:39:29
maya, a z kim ty tam bylas? jak to sie stało, ze razem jezdziliscie? kto to wszystko organizował?

Pojechalam sama, ale mam tam znajomych. Jesli chodzi o Salar de Uyuni to wykupujesz sobie "Tour" przez pustynie, no i nie wiesz oczywiscie, kto jeszcze bedzie z toba w samochodzie.

Ale dojazd do Uyuni z La Paz itp. wszystko zalatwia sie samemu. Mozna co prawda jechac z biurem z La Paz, ale wychodzi drozej, poza tym ja unikam zorganizowanych wycieczek ;)

Przez pustynie mozna tez pewnie przejechac samemu, ale do tego potrzebna jest porzadna mapa/ GPS, bo drog ani oznakowania tam nie uswiadczysz ;)

Jak posprzatam, to dam wym znac. Chcesz tez podpisac foty, zeby bylo wiadomo, co sie oglada :)
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

Anupka

maya, a ja mam prośbę - jak już skończysz pisać hmm... "dziennik podróży", to napisz proszę parę słów o tym, jak przygotowywaliście się do wyjazdu, co załatwialiście, itd. OK?
I`m looking strange in the mirror of truth, I`m not immortal I`ve lost my youth...

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mayagaramond

Cytat: Anupka w 06 Paź 2011, 13:26:28to napisz proszę parę słów o tym, jak przygotowywaliście się do wyjazdu, co załatwialiście, itd. OK?

Musialam sie zaszczepic (zolta febra, hepatitis - zapalenie watroby?). Wiza mi nie byla potrzebna (podrozowalam na niemieckim paszporcie). Zaczelam sie uczyc hiszpanskiego, ale niewiele z tego wyszlo, bo nie mialam czasu.

"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

Justynna

mayagaramond, ale fantastyczna wyprawa. Zazdroszczę i podziwiam  :bravo:
Świetny opis, bardzo fajnie się czyta no i super zdjęcia :)

callja

maya, relacja-rewelacja!! a wyprawa niesamowita, ja ze swoim uogólnionym cykorem na 100% nie zdecydowałabym się... tym bardziej podziwiam!!
Nie obrażaj się sam... inni zrobią to lepiej!!! /by teściowa tutora mego ;) /

mayagaramond

#81
Viscachillas i Arbol de Piedra

Nieznajomosc hiszpanskiego oddbija sie na mnie rykoszetem. Gdybym wiedziala, ze ten slodki krolik (Viscacha) jest szynszylem na pewno zabralabym go ze soba. Ale coz, zostaly mi zdjecia.

Kolejny przystanek to Arbol de Piedra - kamienne drzewo, uformowane tak przez dzialanie slonca, wiatru i piachu.

Laguna Colorada.


Rozowo-fuksjowa laguna, rozowe flamingi - prawdziwa uczta dla oczu. To tu zatrzymamy sie na noc.
Znow bez prysznica, co wiecej, w toalecie nie ma biezacej wody, wiec po skorzystaniu napelniamy baniak i...

Tym razem dostajemy do kolacji wino. Boliwijskie, z Tarijy; smakuje pierwszorzednie. Nawet siedzamy przy stole Francuzom. Ale moje kubki smakowe poznaja jeszcze jeden smak, ktory przebije wszystkie inne. Boris podaje mi piersiowke z rumem. "No, no, not for tee" - krzyczy, gdy widzi, ze zamierzalam wlac sobie troche do herbaty. "It's too good for tea. Drink it". Pije i mam smakowy orgazm. Niebo w gebie. Z nadzieje, ze to tutejszy rum, pytam sie go, jak sie nazywa i gdzie go kupil.
- Na wyspie La Reunion...

Coz, zawsze chcialam tam pojechac.

Tym razem do 3 warstw ciuchow na noc i 5 warstw kocy dodaje jeszcze jeden rekwizyt - zakladam czapke. W koncu nie chce, zeby moje ostatnie komorki umarly z zimna.

Pobudka o 5 rano...Boze, co za urlop. Czy ja sie kiedys wyspie? Pakujemy sie do samochodu. Po kilku minutach Mike stwierdza, ze chyba zostawil na lozku kapielowki. Wracamy. W koncu kapielowki beda mu dzis bardzo potrzebne.

Gajzery w Solar de Manaña sa naszym pierwszym celem. A dla mnie jednoczesnie najwyzej polozonym punktem, w jakim kiedykolwiek bylam - 4.850 m. I nawet tu nie padam trupem ani na choroba wysokosciowa, ktora niektorzy straszyli mnie przed wyjazdem.

Czas na powrot do Jeepa, a raczej Toyoty. Jeszcze niecala godzina jazdy i dostaniemy dwie rzeczy: sniadanie i goraca wode!!!

Patrzac na sniadanie zastanawiam sie, czy moze chca nas zamordowac. Nalesniki, dzem, kakao. Ostatni posilek? Po sniadaniu zbawienie - kapiel w goracym zrodle. Nie mozna co prawda uzywac zelu ani szamponu, ale samo zanurzenie sie w goracej wodzie wydaje mi sie kapiela w mleku i miodzie.

Niestety tak jak wszystkie dobre rzeczy i ta sie konczy. Ale czuje sie na pewno troche czystsza niz godzine wczesniej.

Teraz jedziemy do Chile. A przynajmniej do jego granicy, gdzie Mike & Co. maja zlapac transfer do Chile. Beda podrozowac przez poludniowa Ameryke przynajmniej do listopada. Do Chile nie wolno zabierac zadnych produktow spozywczych, wiec w udziale przypadaja nam owoce, orzechy, liscie koki i...trawa.

W drodze powrotnej zatrzymujemy sie w St Cristobal, miescie polozonym w regionie Lipez, gdzie kilka lat temu odkryto jedne z najbogatszych , jesli nie najbogatsze zloza srebra. Wtedy powstalo pytanie, co zrobic z tym malym, nie liczacym nawet 400 mieszkancow, ale za to posiadajacym 350-letni kosciol miasteczkiem?

Kandyjskie konsortium nie tylko zbudowalo mieszkancom nowe domy, ale tez kamien po kamieniu przesunelo o 17 kilometrow kosciol i cmentarz.





Dodany tekst: pią, 7 paź 2011, 20:43:14

Przesortowalam zdjecia, podpisalam, ale to jeszcze nie wszystkie.

"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

errata

zdjęcia z pustyni solnej boskie :D

inkageo

Maya cudownie! Ależ trudno musi być Ci teraz wrócić do normalnego życia, po takiej wyprawie..
A H. jak ogląda zdjęcia, to nie żałuje, że został w domu?
Imagine there is no hate

mayagaramond

Cytat: inkageo w 08 Paź 2011, 15:16:14
Maya cudownie! Ależ trudno musi być Ci teraz wrócić do normalnego życia, po takiej wyprawie..
A H. jak ogląda zdjęcia, to nie żałuje, że został w domu?

Chcialabym miec ze 3 m-ce wolnego na podroz po pld ameryce...

H. wiedzial, ktore regiony odwiedze i mimo ze nigdy tam nie byl o boliwii wie sporo, chyba wiecej ode mnie;) Najbardziej interesowalaby go Pustynia Solna, ale tez Andy, w ktorych az tak bardzo nie bylam.
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

mobka

Maya a jakbys te wsyzstkie fragmenty pokopiowala i wrzucila tez napierwsza strone? Bo czytam na biezaco, ale calosc za jednym razem tez bym z checia przeczytala.

sonja

Ja właśnie mam zamiar przeczytać całość za jednym zamachem, jak Maya już skończy relacjonować :)

mayagaramond

#87
Cytat: mobka w 08 Paź 2011, 21:55:13
Maya a jakbys te wsyzstkie fragmenty pokopiowala i wrzucila tez napierwsza strone? Bo czytam na biezaco, ale calosc za jednym razem tez bym z checia przeczytala.

Tak, wrzuce. Planuje jutro skonczyc.

Dodany tekst: sob, 8 paź 2011, 20:53:50

Cytat: golinda w 08 Paź 2011, 20:27:18
mam kolegę, który co roku z żoną jeździ na 3 tygodnie do ameryki południowej ;D

A ja mam znajomego, ktory co roku spedza 4-6 m-cy w tajlandii;);)


Kontynuacja z 1. strony


Czas na powrot do Jeepa, a raczej Toyoty. Jeszcze niecala godzina jazdy i dostaniemy dwie rzeczy: sniadanie i goraca wode!!!

Patrzac na sniadanie zastanawiam sie, czy moze chca nas zamordowac. Nalesniki, dzem, kakao. Ostatni posilek? Po sniadaniu zbawienie - kapiel w goracym zrodle. Nie mozna co prawda uzywac zelu ani szamponu, ale samo zanurzenie sie w goracej wodzie wydaje mi sie kapiela w mleku i miodzie.

Niestety tak jak wszystkie dobre rzeczy i ta sie konczy. Ale czuje sie na pewno troche czystsza niz godzine wczesniej.

Teraz jedziemy do Chile. A przynajmniej do jego granicy, gdzie Mike & Co. maja zlapac transfer do Chile. Beda podrozowac przez poludniowa Ameryke przynajmniej do listopada. Do Chile nie wolno zabierac zadnych produktow spozywczych, wiec w udziale przypadaja nam owoce, orzechy, liscie koki i...trawa.

W drodze powrotnej zatrzymujemy sie w St Cristobal, miescie polozonym w regionie Lipez, gdzie kilka lat temu odkryto jedne z najbogatszych , jesli nie najbogatsze zloza srebra. Wtedy powstalo pytanie, co zrobic z tym malym, nie liczacym nawet 400 mieszkancow, ale za to posiadajacym 350-letni kosciol miasteczkiem?

Kandyjskie konsortium nie tylko zbudowalo mieszkancom nowe domy, ale tez kamien po kamieniu przesunelo o 17 kilometrow kosciol i cmentarz.

Po dobrych 6 godzinach jazdy, w czasie ktorej od czasu do czasu prosze Josè, zeby sie zatrzymal, zebym mogla "take a picture" jestesmy z powrotem w Uyuni, a niecale 2 godziny pozniej siedze w autobusie do Potosi.

Vale un Potosí
Potosi uwazane jest za najwyzej polozone miasto swiata - prawie 4.100 m npm. Kilkaset lat temu ze wzgledu na odkryte tutaj zloza srebra Potosi bylo jednym z najbogatszych i najwiekszych miast Ameryki i swiata. To wlasnie tutaj hiszpanska monarchia zaopatrywala sie w srebro i bila monety. Wydobycie srebra bylo tak wysokie, ze doprowadzilo do spadku jego ceny w Europie w 16 wieku i do inflacji.
Zloza srebra malaly i tam samym biednialo miasto. Obecnie w kopalniach Potosi wydobywana jest glownie cyna.

Ale do dzis istnieje w hiszpanskim powiedzenie "vale un Potosí" oznaczajace, ze cos jest warte fortune.

Bedac w Potosi trzeba obowiazkowo zwiedzic kopalnie, ktora caly czas jest w uzytkowaniu. Na poczatek przewodniczka wyjasnia dwie rzeczy: bilet kosztuje 60 bolivianos, ale ze 25 bolivianos trzeba kupic gornikom prezenty. Alkohol, dynamit, liscie koki, papierosy. Przed wejsciem do kopalni musze sie przebrac. W zolty od stop do glow. Czyli zgodnie z trendami na lato 2011.

Z kopalni wyjezdza zaladowany kamieniami wagon. A raczej nie wyjezdza, a jest wypychany przez dwoch gornikow, jeden nie ma na pewno 17 lat. Z przerazeniem stwierdzam, ze czesc szyny jest z drewna i jeden z gornikow musi ja przytrzymac, zeby wagonik mogl przejechac. Idziemy chodnikiem, nie mijaja dwie minuty i przywylam glowa w jakas rure. I dziekuje Bogu za kask. Tego dnia podziekuje mu jeszcze nie raz.

Tu nie ma zadnej trasy dla turystow, zgarbieni w pol przeciskamy sie tymi samymi chodnikami, ktorymi przeciskaja sie gornicy.

Podziemia to rewir Tió, bozka kopaln, ktoremu gornicy skladaja ofiary: liscie koki, alkohol, ale tez i lamy. Z opowiesci przewodniczki dowiaduje sie, ze kilka lat temu niektorzy gornicy zarabiali tutaj ok. 8.000 bolivianos dziennie. To jest 1.000$. Dobrze, ze nie siedze na krzesle, bo bym z niego spadla. Oni zarabiaja po 1.000$ dziennie i ja kupuje im prezenty? Hm, chyba oni powinni mu kupic prezent.

Trzesienie ziemi. Nie, to nie trzesienie ziemi, a detonacja w kopalni. Prawdziwa, nie jako atrakcja dla turystow.

Sucre

Biale budynki, stylowe restauracje, bardzo dobre jedzenie - Sucre to milosc od pierwszego wejrzenia. PO raz pierwszy od dawna jest mi naprawde cieplo, goraco, nic dziwnego, miasto polozone jest na zaladwie 2.700 m npm. Sucre jest konstytucyjna stolica Boliwii.

Wreszcie moge zalozyc sandaly i szorty albo krotka spodnice, wreszcie nie szczekam zebami z zimna. Ide na zakupy: wybieram ciemnozielony, recznie szyty plaszcz z alpaki, dwa szalik i rekawiczki.

Happy hour. Happy hour nie oznacza tanszych drinkow, oznacza dwa drinki w cenie jednego i to prawie cala noc. Efektem jest kac stulecia. Przysiegam sobie, dziewicy i diablu, ze nigdy, przenigdy nie tkne alkoholu. Jestem glodna, ale na widok jedzenie robi mi sie niedobrze. Wypijam litry swiezo wycisnietego soku pomaranczowego. Ale kac jak byl tak jest. Do tego dopada mnie jakies przeziebienie, a przede mna ponad 10-godzinna podroz do Chochabamby. Na szczescie zasypiam w autokarze i budze sie dopiero w Cochabambie. Chyba jestem znow zdrowa.

W Cochabambie zjadam najpierw sniadanie na rynku: nic, czego wczesniej nie jadlam. Wypijam Api, napoj ze zmielonych ziaren zalanach goraca woda i doprawionych cynamomen i zjadam Buñuelos, to wypiek z drodzowego (chyba) ciasta.

Do Cochabamby przyjechalam na religijna impreze rodzinna. "Religijna" i "Impreza" - hm...troche sprzeczne, ale pozyjemy zobaczymy. Dostaje drugie sniadanie. I...wyglada na to, ze pod koniec wyjazdu dopadaja mnie klopoty z zoladkiem... Na kolacje zjadam ryz, podczas gdy reszta towarzystwa zajda sie kurczakiem, salatkami i popija wszystko piwem. Dobrze, ze to "pre-party".

Nastepnego dnia zwiedzam centrum Cochabamby. Impreza zaczyna sie o 16, msza w domu. W pokoju przygotowany jest oltarz z figura Swietego Michala, to na jego czesc odbywa sie impreza.

Niestety Swiety Michal albo nie jest zadowolony z przygotowanego oltarza albo popelnilismy za duzo grzechow, bo niestety zaczyna padac. Za chwile leje jak z cebra. Impreza jest co prawda w dziedzincu, pod "plandeka", ale zbiera sie w niej tyle wody, ze co jakis czas trzeba ja spuszczac. Swietna zabawa. Szczegolnie, jesli akuraz przechodzi nieuwazny gosc i go zaleje.


A kto z nami nie wypije...


Mialam nie pic. Ale jak tu nie pic, jak co chwila ktos podchodzi, zeby sie ze mna napic. I to nie z setka wodki, ale szklanka rumu z cola. Z jednej szklanki pije sie w dwojke, trojke albo czworke. Dziwi mnie troche, ze dwoch kuzyno ciagle innym polewa, ale jakos nie widze, zeby sami pili.
"a bo oni tak zawsze, innych upijaja, a ich jakos nikt". Hm, postanawiam zaatakowac ich ich wlasna bronia i mieszam rum z cola, dajac troche wiecej rumu niz coli. Podaje im szklanke i mowie, ze musza to teraz wypic.

- ale jak nalewasz, to wiesz, ze pierwszego drinka tez musisz wypic z nami.

Hm, nie, no tego nikt mi nie powiedzial. Nie mam wyboru i wypijam pol szklanki. I sie nie przewracam. Postanawiam jednak, ze to koniec z piciem tego wieczoru. Przynajmniej na jakis czas, bo pozniej nastepuja kolejki z piwem. Ktos podchodzi do mnie ze szklana do piwa i butelka, nalewa pol szklanki i daje mi do wypicia. Nie do saczenia przez nastepne pol godziny, ale do wypicia jednym duszkiem...Wiem, ze to sie zle skonczy, ale tak swietnie sie bawie.

Ucze ich mowic "Na zdrowie", wychodzi im calkiem niezle, ale jeden z kuzynow stwierdza, ze przypomna mu to "mas droga" i juz od tej pory przy kazdym toascie krzyczymy "mas droga" (wiecej narkotykow).

Cochabamba ma wiekszego....

Jezusa niz Rio. Jade do niego w niedziele, wjezdzam na gore kolejka linowa, ktora umocowana jest tylko na jednej linie... Ale nic mi sie nie stanie, w koncu jade do Jezusa.

El Camino de la Muerte


Pobudka krotko o 6 rano. Jestem nieprzytomna, samolot z Cochabamby mial opoznienie, do domu dotarlam po polnocy.
Dzis czeka mnie ostatnia przygoda przed wyjazdem: rowerem po Death Road. Death Road prowadzi z La Paz do Coroico i byla uwazana za jedna z najniebezpieczniejszych drog na swiecie.

Dziwie sie troche, ze dostaje wyposazenie jak na rajd motocyklistow: spodnie, kurtke, kask. I oczywiscie rower. Samochodem opuszczamy La Paz i jedziemy w kierunku Yungas. Na wysokosci ok. 4300 m zjadamy sniadanie. Naszym celem jest zjechanie na 1.200 m npm.

Pierwszy etap to pikus, droga jest pokryta asfaltem. Zreszta mysle sobie "przeciez umiem jezdzic rowerem". Schody zaczynaja sie, gdy dojedzimy do prawdziwej "Death Road", nie przewidzialam, ze bedzie tak bardzo nierowna i tak pokryta kamieniami. Trzeba uwazac, zeby nie przygryzc sobie jezyka i zeby nie spasc 1.000 m w dol.

Przewodnik co chwila robi nam zdjecia w czasie jazdy, co jakis czas zatrzymujemy sie, czesto obok przydroznych krzyzy. W niektorych miejscach droga jest tak waska, ze nie wiem, jak mial sie tam zmiescic autobus albo ciezarowka.

Cala i zdrowa przejezdzam przez najtrudniejszy odcinek trasy. Nabieram pewnosci na rowerze i wtedy przelatuje przez kierownice i padam na pysk.
Jedna reka lezy wykrecona na plecach, jedna noga tkwi w rowerze. Kumpel uwalnia mnie z roweru, pyta sie czy cos mnie boli. Drugi pyta:
- ty sie smiejesz czy placzesz?
- smieje sie.

Pomagaja mi wstac. Ramie boli mnie jak cholera, chyba je troche wykrecilam, na nodze bede miala na 100% wielkiego siniaka.

Ale zyje i za chwile znow siedze na rowerze. Chlopak, ktory jest naszym przewodnikiem pyta czy moze nie chce pojechac samochodem (w czase calej wyprawy jedzie za nami bus z naszymi rzeczami, jedzeniem i zapasowym rowerem). Samochodem? Nie mam mowy, jade rowerem. Ale teraz bardziej sie boje. Boje sie jechac po prawej stronie, zeby nie spac w dol, ale po lewej tez jest niedobrze, bo mozna niezle zaryc. Srodkiem jechac sie nie da, trzeby trzymac sie sladow po oponach ciezarowek. Ale po niecalych 20 minutach jazdy docieramy do celu.

Oczywiscie wszyscy byli tak przejeci moim wypadkiem, ze nikt nie zrobil zdjecia...I caly numer poszedl na marne.

W Coroico czekaja na nas lunch i basen. I powrot do La Paz.


Nastepnego dnia wyjezdzam... Wiem, ze nie zobaczylam miliona rzeczy: nie udalo mi sie pojechac do Tarijy (winnice), nie zobaczylam jeziora Tititaca, nie bylam w dzungli, nie przywiozlam krokodyla na torebke.

PO spakowaniu sie wychodze po raz ostatni na miasto. Akurat trwa protest przeciwko budowe drogi przez Park Narodowy TIPNIS.
Kupuje sweter z alpaki, troche slodyczy. Przypominam sobie, ze La Paz nie zrobilo na mnie dobrego pierwszego wrazenia. Teraz spaceruje po raz ostatni po tym miescie i mysle, ze mi sie podoba. Nie jest na pewno tak ladne jak Sucre ani tak zielone. Jest za duzo ludzi, za duzo samochodow, za duzo spalin. Ale lubie je mimo wszystko. I na pewno tu wroce. Nie powiedzialam "Good bye".




P.S. Kto znajdzie bledy ortograficzne, moze je zatrzymac dla siebie :)

Link do zdjec (bede stopniowo je uzupelniac):

https://picasaweb.google.com/mayagaramond/Bolivien2011?authkey=Gv1sRgCODeg9jqy5-UogE







"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

errata

jestem pod wrażeniem i zazdroszczę troszeczkę tej niepowtarzalnej podróży :D

A wszystkie te atrakcje to zorganizowali Ci znajomi do których jechałaś? Czy Ty sama?

mayagaramond

Cytat: errata w 10 Paź 2011, 00:16:42wszystkie te atrakcje to zorganizowali Ci znajomi do których jechałaś? Czy Ty sama?


Wiedzialam mniej wiecej, co chce zobaczyc i wg tego planowalismy.

Nie ma jeszcze wszystkich zdjec, mam nadzieje, ze dzis skoncze album ;)
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

Kasia

mayagaramond przeczytałam wszystko "duszkiem" :) super opis, super foty, po prostu bejecznie :D

mayagaramond

Cytat: Kasia w 10 Paź 2011, 08:31:29
mayagaramond przeczytałam wszystko "duszkiem" :) super opis, super foty, po prostu bejecznie :D

:beer: :beer: :beer:
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

wrobelek0403

mayagaramond super relacja i bboskie foty :D


co to za zwierze podobne do królika?? :knuje:
Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował te­go, cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przys­tań. Złap w żag­le pomyślne wiat­ry. Podróżuj, śnij, odkrywaj. /M.Twain/
Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mayagaramond

#93
Cytat: wrobelek0403 w 10 Paź 2011, 14:51:10
mayagaramond super relacja i bboskie foty :D


co to za zwierze podobne do królika?? :knuje:

:beer: :beer:

To jest wlasnie szynszyla, o ktorej pisalam ;D

Nie dalam rady podpisac wczoraj fot...

EDIT: szynszyla nie szynszyl ;) lol
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

fasolka1980

maya - dzięki za świetną relację :)

obyś mogła częściej takie dla nas pisać :)

mayagaramond

Dzieki dziewczyny :):) Ciesze sie, ze sie wam podoba i ze przeczytalyscie relacje :):)
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

ishka82

wspaniała relacja i świetne zdjęcia :)

sierpniowajulka

Musicie z Rubin klub utalentowanych założyć! :) Super relacja!
Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mayagaramond

#98
Sa zdjecia. Prawie wszystkie. Jak bede miala wolna chwile dodam jeszcze wiecej zdjec z Death Road, ale tego jest cala plyta wiec musze przesortowac, ale tak, to widzicie teraz (prawie) wszystko ;D
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

suegro

Oczywiście na mnie największe wrażenie zrobił ten zjazd rowerowy. ;)
"Każdy cytat w internecie wygląda na prawdziwy..."

Józef Piłsudski

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login