Diabel i dziewica - relacja gotowa.

Zaczęty przez mayagaramond, 29 Wrz 2011, 13:31:12

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

mayagaramond

Siedze w biurze i ogladam przez okno szczyty Alp. Nawet nie maja 2.000m. Jeszcze 48 godzin temu bylam w najwyzej polozonej stolicy swiata na wysokosci 3.600 metrow i przez okno widzialam pokryte sniegiem piecio i szesciotysieczniki.

Bagaz.
Gorskie buty, kurtka przeciwdeszczowa, termoaktywne bluzy i bielizna. Tylko jedna torebka na ewentualne wyjscie, tylko jedne buty na obcasie. Ale za to trzy sukienki, miedzy ktorymi nie moglam sie zdecydowac. Aspiryna, wegiel, aviomarin, plastry, kremy z filtrem. I lakier do paznokci. Przeciez ja prawie nie maluje paznokci. Ale lakier jest malutki. Polska wisniowka domowej roboty.
Wszystko zapakowane do plecaka ze stelazem, ktory swiatlo dzienne widzial ostatnio 4 lata temu. Wtedy byl w Hiszpani. Teraz tez jedzie do hiszpansko-jezycznego kraju. Ale troche dalej. Do Boliwii.

Podroz.
10.09, 04:00 czasu srodkowoeuropejskiego. Kierunek: lotnisko w Wiedniu. Paszport – jest, bilet – jest, ubezpieczenie – jest, pieniadze, karta kredytowa – sa. Aparat fotograficzny – jest. Ruszamy.
Jedziemy pierwszy raz na lotnisko do wiednia, wiec w polowie drogi wlaczamy nawigacje. Krotki postoj na toalete. Poniewaz nie zadalam sobie trudu przeczytania instrukcji obslugi, nie wiem jak wytlumaczyc nawigacji, ze ma jechac tam gdzie jej wczesniej kazalam. Klikam tu i tam. Nawigacja reaguje mowiac ,,po 500 m zjazd z autostrady w prawo". Dziwne, ale jest 5 rano i nie chce nam sie dyskutowac z nawigacja. Przyjmujemy, ze rozwoj techniki ma sens i robimy co nam kaza. I przez prawie godzine tluczemy sie przez Wiener Wald i jego wsie, jadac nie wiecej niz 50 km na godzine, bo na kazdym rogu czai sie albo kot albo pies albo jelen przebiega przed maska. Wyzywajac nawigacje od najgorszych przypominam sobie, ze klikajac tu i owdzie kliknelam na ,,Umleitung" czyli ,,Objazd"...Ale siedze cicho i sie nie przyznaje, nawigacja rzecz martwa, wiec nazwanie jej ,,bezuzytecznym badziewiem" nie sprawi jej przykrosci.
Po godzinie bezuzyteczne badziewie laskawie pozwala nam wrocic na autostrade i kieruje juz prosto na lotnisko.
Sniadanie. Krotka mysl w glowie ,,czy to moje ostanie?".  Ale to tylko dla zartu, bo nie boje sie latac. Tak naprawde to ciesze sie, ze czekaja mnie w sumie trzy starty i trzy ladowania.
Amsterdam. Naprawde powinni wprowadzic hulajnogi na lotnisku i zaoszczedzic pasazerom sprint od bramki B do F.
Siedze w samolocie do Limy, mam miejsce przy oknie, obok pana z brzuszkiem, ktory na szczescie miesci sie w swoim fotelu.  

Przez okno obserwuje jak samolot odrywa sie od asfaltu. Good bye Europe. South America: I'm coming.

Ale zanim dolece minie ponad 13 godzin. Jeszcze ponad 11.000 km. 11.000 km. 13 godzin w samolocie? Boze, dostane klaustrofobii...Dobrze, ze jest sok pomidorowy. Bez wodki. Juz mi wystarczy, ze jest ciasno, duszno, ze nie moge wyprosotwac nog. Nie musze miec jeszcze kaca.
Za oknem woda, woda, pelno wody. Mysle o Titanicu I jak Krzysztof Kolumb wypatruje ladu. Jest. Jest lad. Czyli jak spadniemy to przynajmniej znajda nasze resztki. Ale nie spadamy. Z twarza przyklejona do szyby jak dziecko podziwiam wijace sie przez dzungle rzeki i pstrykam tuzin fot.
Stewardesa rozdaje zolte I zielone swistki do wypelnienia. Imie, nazwisko, zawod, skad, dokad. Adres pobytu.
Hm, adres pobytu. Nie znam adresu. Czy urzednikowi wystarczy xxxx@hotmail.com?
"Cabin crew prepare for landing". Jestem w Limie.
W oczekiwaniu na moj trzeci lot chodze po lotnisku, w sklepie przytulam sie do mieciutkiej alpaki. Ogladam bizuterie z drewna. Ale ladna. "Made in Idonesia". Idonezja? Hm, widac nigdzie nie ucieknie sie przed globalizacja.
Ostatni start. "What would you like to drink"?
- Whisky and Coke please.
Kolejne swistki do wypelnienia. Tym razem znam adres. Zgodnie z pouczeniem na odwrocie moge miec tylko jeden apart i tylko jeden telefon komorkowy. .. Chyba oszaleli.
Od wyjazdu z domu minelo prawie 27 godzin. Czuje sie, jakby przejechal po mnie walec. Na szczescie wygladam troche lepiej. Moze mnie wpuszcza.
Grzecznie ustawiam sie w kolejce do precedury imigracyjnej. Co dziwnego, osoby z boliwijskim paszportem stoja ze mna w tej samej kolejce. Najpierw jedno okienko, pozniej drugie.
Odbieram plecak i ustawiam sie w kolejnek kolejce...Tym razem sprawdzaja, czy aby na pewno wzielam tylko swoj bagaz. Biorac pod uwage, ile osob zada odszkodowania za rzekomo zgubiona walizke nie jest to wcale takie glupie.

Herbata z lisci koki. Jestem w Boliwii.

La Paz


Miasto znam z pocztowek, ze zdjec znajomych. Wiem, ze jest polozone w dolinie miedzy 3.200 a prawie 4.100 m npm, otoczone Andami i ze jest najwyzej polozona siedziba rzadu na swiecie. I na tym moja wiedza sie konczy.
Po raz pierwszy widze La Paz na wlasne oczy o 1 w nocy. Wyglada na to, ze nikt tu nie spi. A moze to jakas druga tura? Moze oni sie zmieniaja i czesc zakorkowywuje miasto w dzien, a czesc noca?

Tak czy inaczej ani w dzien ani w nocy nikt nie przejmuje sie przepisami ruchu drogowego ani swiatlami. Chcesz jechac, jedziesz, chcesz isc, idziesz. Tylko pamietaj, ze samochod nie zatrzyma sie nawet jak stoisz na srodku pasow.

Miasto usiluje przeciwdzialac wszechobecnemu chaosowi. Po pierwsze w kazdy dzien tygodnia tablice rejestracyjne konczace sie okreslona cyfra nie maja prawa poruszac sie po miescie, chyba ze maja specjalne pozwolenie. Po drugie przebrani za zebery i osiolki promotorzy usiluja wychowac kierowcow. Na poczatku akcji przy czerwonym swietle musieli przeciagac przez ulice line, zeby zmusic samochody do czekania na zielone swiatlo. Osiolki sa wredne. Machaja do stojacych na czerwonym swietle kierowcow, zeby jednak jechali dalej. Niektorzy daja sie zwiesc tylko po to, zeby osiolki otoczyly je na skrzyzowaniu I wysmialy.

Pierwszy spacer po miescie. Chyba go nie lubie, jest non stop zakorkowane, zapchane tlumami ludzi, pelne spalin I dziur w chodnikach. Obcasow chyba tu nie zaloze. Drugi spacer po miescie. Jakie tu sa piekne budynki, fasady z przelomu wieku, zelazne balustrady i bramy. Jak smakowicie wygladaja owoce sprzedawane na straganie. Na razie ich nie jem. Wole nie ryzykowac. Po kazdym posilku jestem pytana ,,how is your stomach?". Moj stomach ma sie dobrze. Rownie dobrze ma sie moja glowa, mimo 3.600 m i mimo kilu piw wypitych na grilu.

Komunikacja miejska. Mozna by jej poswiecic odzielny rozdzial. Autobusy sa, przystankow nie ma. A raczej sa tam, gdzie staja czekajacy pasazerowi. Nie wazne czy jest to srodek ulicy czy skrzyzowanie. Te autobusy sa male, jest ich setki i wprowadzaja jeszcze wiekszy chaos. Nie one go nie wprowadzaja, one sa jego przyczyna. Wszyscy to wiedza, ale zwiazki zawodowe nie chca sie zgodzic na wprowadzanie duzych autobusow. 5 malych autobusow to 5 kierowcow, 5 miejsc pracy. W kazdym autobusie siedzi naganiacz, ktory otwiera drzwi i drac sie na cale gardlo obwieszcza trase autobusu.Kolejne 5 miejsc pracy.
Trufi to taksowka z okreslona trasa. Niesamowite, ile pasazerow moze zmiescic sie do 5-osobowego auta.

Pasy bezpieczenstwa? Nikt ich nie zapina. Hamulec reczny ruszaniu na wzniesieniu (a z nich sklada sie cale miasto)? Po co? To dla nieudacznikow. Od tego sa sprzeglo i pedal gazu.

Policja jest wszedzie.  Przed kazdym bankiem, urzedem, na uniwersytecie, w szkolach, muzeach i innych publicznych budynkach. Czesto z bronia palna. Nie jakims malym durnym pistolecikiem, tylko prawdziwym karabinem. Postanawiam zrobic zdjecie. Po drugiej stronie ulicy udaje, ze robie zdjecie balkonu. Chyba mnie nie widzial. Stoje na skrzyzowaniu.
- Señorita. Czemu robi Pani zdjecie banku?
- Banku? Nie. Balkonu. Machajac rekami pokazuje mu przepiekny balkon na pierwszym pietrze. Odchodzi bez sprawdzania aparatu.
Pytam sie znajomych:
-   Nie przeszkadza wam tyle policji?
-   Jak to przeszkadza? Pomaga.
No tak, moze w sumie maja racje. Mi przeszkadza, bo jako natura ciekawska lubie wszedzie wlazic,a tu pelno policji i straznikow.  

On the road again...

15:30 piatek - o tej godzinie odjezdza pociag z Oruro do Uyuni, skad wybiore sie w dalsza droge, zeby obejrzec pustynie solna. Ale najpierw trzeba dojechac do Oruro. To tylko kilka godzin autobusem wiec wyjazd zaplanowany jest na piatek rano. Jak to w La Paz bywa, wszystko zmienia sie w srode wieczorem, gdy dowiadujemy sie o zaplanowanym na piatek strajku generalnym. Strajk oznacza zablokowane miasto i zero mozliwosci wyjazdu. Nie mamy wyboru musimy wyjechac w czwartek wieczorem.

Mina rzednie nam po dotarciu na dworzec autobusowy - nie ma juz biletow...Nastepny autobus jest o 4 rano, ale nie wiadomo na 100% czy wyjedzie. Na razie nawet nie sprzedaja biletow. Szybka decyzja - jedziemy do Cochabamby a stamtad do Oruro. Ustawiamy sie w kolejce po bilet. I wtedy po raz kolejny okazuje sie, ze Bog istnieje. Jest jeszcze jeden autobus do Oruro - o 1 w nocy. Udaje nam sie zdobyc bilet. I teraz czeka nas ponad 4-godzinne czekanie na odjazd.

Zawsze zastanawialo mnie czamu ci ludzie na dworcach tak owijaja sie kocami. Teraz juz wiem, owinieta spiworem szczekam zebami i marze o tym, zeby ktos zapomnial o swoim kocu. Takie cuda sie jednak nie zdarzaja. Nadchodzi 1, ale nie autobus. Czekamy. Mija 10 minut, 15, 30. Co dziwnego, ja turystka z Europy Zachodniej w ogole sie nie denerwuje tym faktem. Jestem w Ameryce Poludniowej, jestem na wakacjach, jestem kwiatem lotosu. Po prawie godzinie czekania pojawia sie autobus.

Nie wiedzialam co mnie czeka. Czy w srodku beda siedzialy kolo mnie kurczaki? Albo pani z workiem ziarna? A moze pan z polowka swini? Czy umre z zimna? Nie ma ani kurczakow ani polowek swini. Za to sa siedzenia, ktore rozkladaja sie prawie na plasko, mam b. duzo miejsca na nogi. I to wszystko za niecale 8€...

Deutsche Touring obslugujacy trase w Europie powinnien popatrzec na autokary w Boliwii i je importowac. Pasazerowie byliby wdzieczni. Nawet za cene wyzsza niz 8€.

Oruro

Do Oruro nie przyjezdza sie we wrzesniu ale w lutym. To tutaj odbywa sie najslynniejszy i najwiekszy karnawal w Boliwii.
Oruro to gornicze miasto polozone wpolnocno-zachodniej Boliwii. W sobote 48 grup tanecznych wykonuje 18 roznych tancow na czesc Dziewicy: Matki Boskiej z Socavon, patronki gornikow. Pochod rozpoczyna sie w okolicach dworca autobusowego i konczy przy Iglesia del Socavon. Tancerze w zamian za pomoc i laske Dziewicy przysiegaja jej udzial w karnawale przez trzy kolejne lata.

Drugi dzien karnawalu poswiecony jest Dios Momo, a trzeci dwom tancom: Diabladzie, tancowi na czesc Tio, bozka kopaln. Ten taniec synbolizuje tez zwyciezka walke dobra i zlem. I morenadzie, tancowi powstalemu w czasach kolonialnych i obrazującemu cierpienia czarnoskórych niewolników.

Niestety w dzien w ktorym ja bylam w Oruro, nie bylo ani Diablady ani Morenady ani Lanego Wtorku (tak, tak, maja nasz Lany Poniedzialek). Byla tylko Dziewica.

Z Oruro do Uyuni

Czas na kolejna podroz. Tym razem pociagiem z Oruro do Uyuni. Trasa wiedzie przez Altiplano, plaskowyz srodgorski w Srodkowych Andach. Przez okno pociagu widac przede wszystkim wielkie NIC. Przyzwyczajona do ograniczonego Alpami horyzontu nie moge sie przyzwyczaic do widoku. Dzieki Bogu ani niemiecki ICE ani francuski TGV nie dotarly do Boliwii dzieki czemu moge napawac krajobrazem za oknem. I pierwszymi w zyciu flemingami nad jeziorem Poopó.

Konduktor robi wiecej niz sprawdza bilety. Przynosi nam kanapki i piwo, ktore otwiera nozem. Nie wiem, czy to jego smak czy wakacje,
ale nigdy wczesniej piwo mi tak nie smakowalo. Huari. Jak na zawolanie za oknem pojawia sie browar Huari.

18:30. O tej godzinie w Boliwii zachodzi slonce.

Salar de Uyuni


Sobota rano przed wyjazdem na 3-dniowa wyprawe przez Pustynie Solna. "Lepiej wez dlugi i goracy prysznic, kto wie, kiedy znow zobaczysz biezaca i co wiecej ciepla wode"

Hm, nie bedzie biezacej wody? Ani cieplej? Boze, gdzie ja jade???

Na Pustynie Solna. Toyota Cruiserem w 7 osob plus kierowca. Moj plecak razem z innymi bagazami i gitara laduje na dachu samochodu. José przykrywa wszystko niebieska plandeka i ruszamy w droge.

Pisze smsa. "Lepiej sie pospiesz, bo za chwile nie bedzie zasiegu".
Oj tam, nie bedzie zasiegu. Niemozliwe. Zasieg jest zawsze. Ale na wszeli wypadek szybko wysylam smsa.

Pierwszy przystanek: Cementerio de trenes. Cmentarz pociagow.


Z jednego z najwiekszych wezlow kolejowych XIX pozostaly rdzwiejace w sloncu i deszczu lokomotywy i wagony. I jedna z glownych atrakcji wyprawy po Salar de Uyuni. Nic nie jest zabezpieczone, nie ma zadnego ogrodzenia ani zakazu wstepu. Mozna sie wspiac na kazdy wagon i wcisnac w kazda dziure. Wspinam sie i ja, z lekiem wysokosci na jednym i dusza na drugim ramieniu chodze po metalowych uchwytach wzdluz jednego z wagonow, wlaze w rozne zakamarki.

Vamos. Pustynia Solna czeka.

Ani jedna chmura nie majaczy na niebie ani jedno wzgorze nie przeslania horyzontu. Widac tylko biel soli i blekit nieba. Pustynia Solna jest chyba najbardziej plaskim miejscem na ziemi, a brak jakichkolwiek miejsc odniesienia sprawia, ze zmienia sie i nasz sposob postrzegania. Jedna z glownych atrakcji Salar de Uyuni jest mozliwosc zabawy z perspektywa. Grupki ustawiaja sie w najrozniejszych pozach, czy to deptanie przyjaciol czy taniec na bananie lub wychodzenie z puszki – Pustynia Solna widziala juz wszystko.

Wchodze do Solnego Hotelu, ktory przerobiono na muzeum. Wyglada na to, ze nie trzeba placic wstepu. Wstepu nie trzeba, ale tablica uprzejmie informuje ,,If you want to see museum, you have to buy something in the shop". Hm, nie mam nic przeciwko placeniu wstepu, ale bardzo nie lubie, gdy ktos wymaga ode mnie kupienia czegokolwiek w sklepie. Wiec wychodze.

Czas na piknik. Po raz pierwszy w zyciu jem mieso lamy. Jest smaczne i bardzo chude. Moze troche za chude. Zjadam tez troche surowych warzyw z nadzieja, ze moj zoladek sie na mnie nie zemsci.


Incahuasi

Incahuasi w jezyku Keczua oznacza ,,Dom Inkow". To z tego jezyka pochodza takie polskie wyrazy jak lama, kauczuk albo puma. Polozona w srodku Pustyni Solnej i porosnieta tysiacletnimi, gigantycznymi kaktusami wyspa koralowa (sic) przypomina nam, ze ta pustynia byla kiedys olbrzymim jeziorem. Az trudno uwierzyc, ze na srodku nie dopuszczajacej zadnej wegetacji i nie oferujacej zadnego schronienia pustyni znajduje sie koralowa wyspa. Wspinam sie na samo gore i musze usiasc z wrazenia. Nigdy nie myslalam, ze Wielkie Biale Nic moze tak spektakularnie wygladac.

Ruszamy w dalsza droga. W pewnym momencie dochodzimy do wniosku, ze jazda w samochodzie jest jednak nudna i pytamy, czy mozemy jechac na dachu jeepa. Mozemy. Dzielimy sie na dwie grupy po 3 osoby. Probujemy podpuscic José, zeby jechal slalomem. Zgadza sie czesciowo. Po niecalych 30 minutach Mike wali noga w dach, ze czas na zmiane miejsc. Ma czerwone uszy i szczeka zebami. Zawijam sie szalikiem, naciagam kaptur i wdrapuje sie na dach. Jedziemy. Po chwili zaczynam trzasc zebami i zastanawiam sie, jak Mike wtrzymal na gorze bez czapki i bez szalika. Za to maria twierdzi, ze jest jej bardzo cieplo. Ale ona jest ze Szwecji, przywiozla ze soba zimowa kurtke, wiec sie nie liczy. Mimo zimna jazda na dachu sprawia mi tyle przyjemnosci, ze ani mysle sie stamtad ruszyc. Marzne i podziwiam widoki. Zaraz bedzie zachodzic slonce.

Na razie nie zapowiada sie spektakularnie. Z pociagu ogladalam juz zachod slonca na plaskowyzu i po niecalych 5 minutach bylo po wszystkim wiec i tym razem spodziewam sie quickie i nie rokuje sobie wielkich nadziei. Z pastelowego blekitu niebo przechodzi w zloto, po chwili zostaje spowite delikatnym rozem, znow zlotem i wtedy gdy mysle, ze to juz koniec zachodzace slonce pokrywa niebo fioletem, pomarancza i czerwienia.

Dojezdzamy do miejsca noclegu – hotelu z soli. Sciany z soli, stoly z soli, taborety z soli. Jedynym drewnianym meblem sa lozka. Moja nadzieja na goracy prysznic pryska jak banka mydlana. Nie ma goracej wody... A raczej jest, ale za dodatkowa oplata. Nie zbiednieje od niej, ale poniewaz nikt z wspolpodroznikow nie zamierza sie umyc, postanawiam tez swietowac Dzien Dziecka. W koncu mam wilgotne chusteczki.

Jest zimno, nie wiem, a raczej nie chce wiedziec ile jest stopni, ale przy stole siedze w czapce. José przynosi nam goraca herbate, Mike czestuje rumem. Na chwile robi mi sie cieplo. Ale tylko na chwile. Na kolacje serwuja nam kurczaka, pieczone ziemniaki i warzywa. Ale najwazniejsza jest zupe. Smakuje i wyglada tak, jakby ugotowala ja moja babcia. Polska zupa jarzynowa w Boliwii.

Po kolacji pakujemy sie do samochodu i jedziemy ogladac gwiazdy. Zalozylam na siebie chyba wszystkie mozliwe czesci garderoby i nadal szczeka zebami. Postanawiam troche pobiegac. Po chwili nie moge zlapac tchu i wtedy przypominam sobie, ze jestem na 4.000 m npm. Chyba troche za wysoko na uprawienie sportu. Zadzieram glowe do gory i podziwiam miliony gwiazd....To chyba jeden z najpieknieszych widokow, jakimi mialam okazje sie delektowac. Marzne i podziwiam.

Makabra wieczoru okazuje sie mycie zebow w lodowatej wodzie. W nocy przykryta czterema, co stwierdze dopiero po wstaniu, kocami i spiworem, ubrana w cieple legginsy i bluze budze sie, co jakis czas z zimna.

Kolejny dzien na pustyni. Zatrzymujemy sie 3 rodzinnym miescie José. Piach i kurz, piach i kurz. Boisko pokryte piachem. Wszystko jest pokryte piachem. Mam olbrzymia potrzebe posadzenia tu kwiatka albo drzewa. Rozgladam sie dookola i widze usmiechniete twarze. Wyglada na to, ze ani drzewo ani kwiatek nie sa tu nikomu potrzebne do szczecia.

Kolejne przystanki to wulkan i laguna solna z trzema rodzajami flamingow. Przy lagunie pod znakami strzegawczymi ktos umiescil plod lamy. Widzialam juz wczesniej plody lamy, ale ten ze wzgledu na znajdujaca sie nad nim czaszke troche mnie przeraza. W Boliwii zmumifikowane plody lamy uzywane sa jako talizmany, mozna jest kupic na prawie kazdym rynku.


Viscachillas i Arbol de Piedra


Nieznajomosc hiszpanskiego oddbija sie na mnie rykoszetem. Gdybym wiedziala, ze ten slodki krolik (Viscacha) jest szynszylem na pewno zabralabym go ze soba. Ale coz, zostaly mi zdjecia.

Kolejny przystanek to Arbol de Piedra - kamienne drzewo, uformowane tak przez dzialanie slonca, wiatru i piachu.

Laguna Colorada.

Rozowo-fuksjowa laguna, rozowe flamingi - prawdziwa uczta dla oczu. To tu zatrzymamy sie na noc.
Znow bez prysznica, co wiecej, w toalecie nie ma biezacej wody, wiec po skorzystaniu napelniamy baniak i...

Tym razem dostajemy do kolacji wino. Boliwijskie, z Tarijy; smakuje pierwszorzednie. Nawet siedzamy przy stole Francuzom. Ale moje kubki smakowe poznaja jeszcze jeden smak, ktory przebije wszystkie inne. Boris podaje mi piersiowke z rumem. "No, no, not for tee" - krzyczy, gdy widzi, ze zamierzalam wlac sobie troche do herbaty. "It's too good for tea. Drink it". Pije i mam smakowy orgazm. Niebo w gebie. Z nadzieje, ze to tutejszy rum, pytam sie go, jak sie nazywa i gdzie go kupil.
- Na wyspie La Reunion...

Coz, zawsze chcialam tam pojechac.

Tym razem do 3 warstw ciuchow na noc i 5 warstw kocy dodaje jeszcze jeden rekwizyt - zakladam czapke. W koncu nie chce, zeby moje ostatnie komorki umarly z zimna.

Pobudka o 5 rano...Boze, co za urlop. Czy ja sie kiedys wyspie? Pakujemy sie do samochodu. Po kilku minutach Mike stwierdza, ze chyba zostawil na lozku kapielowki. Wracamy. W koncu kapielowki beda mu dzis bardzo potrzebne.

Gajzery w Solar de Manaña sa naszym pierwszym celem. A dla mnie jednoczesnie najwyzej polozonym punktem, w jakim kiedykolwiek bylam - 4.850 m. I nawet tu nie padam trupem ani na choroba wysokosciowa, ktora niektorzy straszyli mnie przed wyjazdem.


ciag dalszy na stronie 4.

"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

iksa_nl

szkoda, ze nie ma fejsbokowego "like it". Zapowiada sie obiecujaco  :thumbup:

aniak1211

Moj maz chcial byc madrzejszy od nawigacji,
zamiast skrecic gdzie kazala pojechal dalej,
dzieki temu stracilismy godzine krazac po Londynie,
a to byl poczatek drogi do PL ;D

maya,
juz jest ciekawie,czekam na dalsza relacje:)

Kasia

mayagaramond widze ze fajnie bedzie się czytało ... wciagajaca lektura :)
czekam na więcej :)

Chermelle

tez czekam na wiecej i na dokumentacje foto :)

malutenka

Maya, też czekam na więcej, świetnie się zaczyna!

mayagaramond

Ale zanim dolece minie ponad 13 godzin. Jeszcze ponad 11.000 km. 11.000 km. 13 godzin w samolocie? Boze, dostane klaustrofobii…Dobrze, ze jest sok pomidorowy. Bez wodki. Juz mi wystarczy, ze jest ciasno, duszno, ze nie moge wyprosotwac nog. Nie musze miec jeszcze kaca.
Za oknem woda, woda, pelno wody. Mysle o Titanicu I jak Krzysztof Kolumb wypatruje ladu. Jest. Jest lad. Czyli jak spadniemy to przynajmniej znajda nasze resztki. Ale nie spadamy. Z twarza przyklejona do szyby jak dziecko podziwiam wijace sie przez dzungle rzeki i pstrykam tuzin fot.
Stewardesa rozdaje zolte I zielone swistki do wypelnienia. Imie, nazwisko, zawod, skad, dokad. Adres pobytu.
Hm, adres pobytu. Nie znam adresu. Czy urzednikowi wystarczy xxxx@hotmail.com?
“Cabin crew prepare for landing”. Jestem w Limie.
W oczekiwaniu na moj trzeci lot chodze po lotnisku, w sklepie przytulam sie do mieciutkiej alpaki. Ogladam bizuterie z drewna. Ale ladna. “Made in Idonesia”. Idonezja? Hm, widac nigdzie nie ucieknie sie przed globalizacja.
Ostatni start. “What would you like to drink”?
- Whisky and Coke please.
Kolejne swistki do wypelnienia. Tym razem znam adres. Zgodnie z pouczeniem na odwrocie moge miec tylko jeden apart i tylko jeden telefon komorkowy. .. Chyba oszaleli.
Od wyjazdu z domu minelo prawie 27 godzin. Czuje sie, jakby przejechal po mnie walec. Na szczescie wygladam troche lepiej. Moze mnie wpuszcza.
Grzecznie ustawiam sie w kolejce do precedury imigracyjnej. Co dziwnego, osoby z boliwijskim paszportem stoja ze mna w tej samej kolejce. Najpierw jedno okienko, pozniej drugie.
Odbieram plecak i ustawiam sie w kolejnek kolejce…Tym razem sprawdzaja, czy aby na pewno wzielam tylko swoj bagaz. Biorac pod uwage, ile osob zada odszkodowania za rzekomo zgubiona walizke nie jest to wcale takie glupie.

Herbata z lisci koki. Jestem w Boliwii.

Cdn
P.S. Kto znajdzie bledy ortograficzne, moze je zachowac :)
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

justynaaaa2

wciągam się coraz bardziej :) i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)

Angie



ishka82

ja też czekam na więcej!

salsa

Maya przeczytałam i czekam na wiecej !! pisz kobieto nie opieprzaj sie :D
Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mąż mężem ale życie prywatne trzeba mieć ;)

mayagaramond

Cytat: salsa w 29 Wrz 2011, 19:23:32
Maya przeczytałam i czekam na wiecej !! pisz kobieto nie opieprzaj sie :D

lol lol lol

na razie probuje sie rozpakowac lol lol
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

salsa

Cytat: mayagaramond w 29 Wrz 2011, 19:26:04
lol lol lol

na razie probuje sie rozpakowac lol lol
olej to, nie warto :D im dłuzej sie nie rozpakujesz tym dłużnej jesteś na wakacjach :D poza tym rozpakowywanie to od razu pranie wieszanie suszenie prasowanie układanie - po co CI to :D ??? o , tu lepiej popisz sobie cichutko, moze samo sie rozpakuje :D ??
Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mąż mężem ale życie prywatne trzeba mieć ;)

mayagaramond

Cytat: salsa w 29 Wrz 2011, 19:34:05
poza tym rozpakowywanie to od razu pranie wieszanie suszenie prasowanie układanie - po co CI to :D ??? o , tu lepiej popisz sobie cichutko, moze samo sie rozpakuje :D ??


ha ha, no juz pierwsza tura w pralce ;D

Bede pisac dalej ale musze miec wene ;D
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

errata

no i wsiąkłam :) zapowiada się fantastycznie

magdalinska

myslalam, ze chociaz wieczorem pojawi sie cos nowego ;) no nic, zagladne rano ;)

aniak1211

Pamietacie strefowa ksiazke???
Kazda dopisywala COS do historyjki:)
Moze trzeba odnowic watek;) :D

magoo

o widzę, że maya stopniuje napięcie :D
no cóż, pozostaje czekać...

wrobelek0403


maya, witaj na ewropskiej ziemi bighug

Cytat: mayagaramond w 29 Wrz 2011, 14:31:12Siedze w biurze i ogladam przez okno szczyty Alp.

juz tylko za to Cie nie lubie :foch: lol lol lol


i czekam na dalsza relacje i ZDJECIA!!!!! :D :D
Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował te­go, cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przys­tań. Złap w żag­le pomyślne wiat­ry. Podróżuj, śnij, odkrywaj. /M.Twain/
Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

jestynka

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

elve

mayagaramond chyba jednak dzisiaj pracuje :mocking:

mayagaramond

#22
Cytat: elvelve w 30 Wrz 2011, 10:16:41
mayagaramond chyba jednak dzisiaj pracuje :mocking:

pracuje :) Wlasnie wrocilam z mitingu ;) ;) Postaram sie zaraz cos dopisac.

Dodany tekst: pią, 30 wrz 2011, 13:15:41


La Paz

Miasto znam z pocztowek, ze zdjec znajomych. Wiem, ze jest polozone w dolinie miedzy 3.200 a prawie 4.100 m npm, otoczone Andami i ze jest najwyzej polozona siedziba rzadu na swiecie. I na tym moja wiedza sie konczy.
Po raz pierwszy widze La Paz na wlasne oczy o 1 w nocy. Wyglada na to, ze nikt tu nie spi. A moze to jakas druga tura? Moze oni sie zmieniaja i czesc zakorkowywuje miasto w dzien, a czesc noca?

Tak czy inaczej ani w dzien ani w nocy nikt nie przejmuje sie przepisami ruchu drogowego ani swiatlami. Chcesz jechac, jedziesz, chcesz isc, idziesz. Tylko pamietaj, ze samochod nie zatrzyma sie nawet jak stoisz na srodku pasow.

Miasto usiluje przeciwdzialac wszechobecnemu chaosowi. Po pierwsze w kazdy dzien tygodnia tablice rejestracyjne konczace sie okreslona cyfra nie maja prawa poruszac sie po miescie, chyba ze maja specjalne pozwolenie. Po drugie przebrani za zebery i osiolki promotorzy usiluja wychowac kierowcow. Na poczatku akcji przy czerwonym swietle musieli przeciagac przez ulice line, zeby zmusic samochody do czekania na zielone swiatlo. Osiolki sa wredne. Machaja do stojacych na czerwonym swietle kierowcow, zeby jednak jechali dalej. Niektorzy daja sie zwiesc tylko po to, zeby osiolki otoczyly je na skrzyzowaniu I wysmialy.

Pierwszy spacer po miescie. Chyba go nie lubie, jest non stop zakorkowane, zapchane tlumami ludzi, pelne spalin I dziur w chodnikach. Obcasow chyba tu nie zaloze. Drugi spacer po miescie. Jakie tu sa piekne budynki, fasady z przelomu wieku, zelazne balustrady i bramy. Jak smakowicie wygladaja owoce sprzedawane na straganie. Na razie ich nie jem. Wole nie ryzykowac. Po kazdym posilku jestem pytana ,,how is your stomach?". Moj stomach ma sie dobrze. Rownie dobrze ma sie moja glowa, mimo 3.600 m i mimo kilu piw wypitych na grilu.

Komunikacja miejska. Mozna by jej poswiecic odzielny rozdzial. Autobusy sa, przystankow nie ma. A raczej sa tam, gdzie staja czekajacy pasazerowi. Nie wazne czy jest to srodek ulicy czy skrzyzowanie. Te autobusy sa male, jest ich setki i wprowadzaja jeszcze wiekszy chaos. Nie one go nie wprowadzaja, one sa jego przyczyna. Wszyscy to wiedza, ale zwiazki zawodowe nie chca sie zgodzic na wprowadzanie duzych autobusow. 5 malych autobusow to 5 kierowcow, 5 miejsc pracy. W kazdym autobusie siedzi naganiacz, ktory otwiera drzwi i drac sie na cale gardlo obwieszcza trase autobusu.Kolejne 5 miejsc pracy.
Trufi to taksowka z okreslona trasa. Niesamowite, ile pasazerow moze zmiescic sie do 5-osobowego auta.

Pasy bezpieczenstwa? Nikt ich nie zapina. Hamulec reczny ruszaniu na wzniesieniu (a z nich sklada sie cale miasto)? Po co? To dla nieudacznikow. Od tego sa sprzeglo i pedal gazu.
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"

jestynka

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

Guests are not allowed to view images in posts, please Register or Login

mayagaramond

Policja jest wszedzie.  Przed kazdym bankiem, urzedem, na uniwersytecie, w szkolach, muzeach i innych publicznych budynkach. Czesto z bronia palna. Nie jakims malym durnym pistolecikiem, tylko prawdziwym karabinem. Postanawiam zrobic zdjecie. Po drugiej stronie ulicy udaje, ze robie zdjecie balkonu. Chyba mnie nie widzial. Stoje na skrzyzowaniu.
- Señorita. Czemu robi Pani zdjecie banku?
- Banku? Nie. Balkonu. Machajac rekami pokazuje mu przepiekny balkon na pierwszym pietrze. Odchodzi bez sprawdzania aparatu.
Pytam sie znajomych:
-   Nie przeszkadza wam tyle policji?
-   Jak to przeszkadza? Pomaga.
No tak, moze w sumie maja racje. Mi przeszkadza, bo jako natura ciekawska lubie wszedzie wlazic,a tu pelno policji i straznikow.
"Man muß nie verzweifeln, wenn einem etwas verloren geht, ein Mensch oder eine Freude oder ein Glück; es kommt alles noch herrlicher wieder. Was abfallen muß, fällt ab; was zu uns gehört, bleibt bei uns (...)"