Partner, a rodzice

Zaczęty przez esiaesia, 08 Sie 2007, 12:35:12

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

esiaesia

Moi rodzice - którzy są dla mnie autorytetem - nie akceptują mojego narzeczonego, w każdym razie nie do końca. Nie mówią mu tego, ale w ich zachowniu czuć rezerwę. Po każdej naszej (mojej i N) kłótni są coraz bardziej sceptyczni, nie ukrywają już swojego zdania przede mną - mowią wprost że woleliby aby to był ktoś inny. Mają swoje racje, ale nie każdy jest ideałem. I ja i narzeczony mamy trudne charaktery, często się kłócimy, no i mamy akurat kryzys w związku - oboje nad sobą pracujemy, może się jeszcze uda.
Zdanie rodziców jest dla mnie ważne, zawsze było. Czuję się jakbym robiła coś wbrew ich woli, sprawiała im zawód. Zawsze chciałam żeby mój mąż był akceptowany, lubiany przez moją rodzinę.
Taka sama jest sytuacja ze strony jego rodziców, od początku za mną nie przepadali. Bardzo rzadko ich odwiedzam mimo, że teraz starają się być wobec mnie w porządku, to jednak kiedyś usłyszałam kilka niemiłych słów. Zdaję sobie sprawę że mieli prawo kiedyś mnie nie akceptować (ze względu na zaistniałą sytuację-spotykałam się swego czasu z  bratem N), to jednak teraz już ciężko mi się do nich przekonać, nawet jeżeli oni przekonali się do mnie.
Mówi się że nie jest/nie bierze się ślubu z rodziną partnera tylko z nim. Według mnie to bzdura. Są święta, imieniny, uroczystości, nie da rady się odciąć - narzeczony będzie jeździł sam na Wigilię? Ja będę przychodziła sama do rodziców w niedzielę na obiad ??
Nie umiem sobie tego poukładać, jak to ma być, moje wyobrażenia były zupełnie inne.

memphis

Wydaje mi się, ze najgorsze, co mozna robić w takiej sytuacji, to unikanie rodziny. Moja siostra tak właśnie robiła- i teraz ma przez to problemy, bo nieakceptowany narzeczony nie dał się poznać z dobrej strony.  Teraz starają się nadrobić cały ten stracony czas- ale po kilku latach separacji z rodziną jest im bardzo trudno. Mój kochany tez najpierw traktowany był z dystansem, ale lata starań (zabieranie mojej małoletniej siostry do kina, teatrzyku, zoo, na konie, koszenie trawnika, wspólne wakacje itd) sprawiły, ze teraz jest kochanym zięciem. Przy czym nie jest wcale potulny, zawsze mówi moim rodzicom, co myśli w danej sytuacji, nawet jeśli jest to prawda bolesna.  

Druga sprawa to wasze problemy- jeśli oboje macie wybuchowy temperament, to musicie (!) mocno pracować nad rozwiązywaniem sporów bez kłotni i awantur. Jeśli Twoi rodzice widzą Cię zdenerwowaną czy zapłakaną, to słusznie się martwią- chcą przecież dla Ciebie jak najlepiej. A moze widzą w Twoim narzeczonym cechy, które ich niepokoją, których Ty nie dostrzegasz? Szczera rozmowa powinna sporo wyjaśnić, pozwoli popracować nad tym, czego twoi rodzice nie akceptują, ale wyjaśnić im ich pomyłkę.

Trzymam kciuki:)

esiaesia

Wiesz na początku było gorzej, moich rodziców również sytuacja o ktorej pisałam w pierwszym poście wydawała mocno deprymowała. Widzieli same wady N, podchodzili sceptycznie, z dystansem. Później z biegiem czasu sie to zmieniało. Jego rodzina jest zupełnie inna niż moja, inne wychowanie, inne zasady, jednak On przebywając ze mną i moją rodziną upodobnił się do nas - jak pisałam ja jestem u niego rzadkim gościem, bo wciąż wydaje mi się że wszyscy pamiętają i oceniają mnie na podstawie tego co było.
Więc są wahania, myślałam że te 'pierwsze' lody zostały przełamane, jednak teraz znów nie jest dobrze. Rozumiem że rodzice się martwią, wiem że mają sporo racji - dlatego pracujemy ja nad sobą, on nad sobą. Jednak przez brak wsparcia mi się odechciewa, bo: 'skoro nie jesteśmy małżeństwem to po co to ciągnąć, mozna się rozstać w każdej chwili'. Rodzice mówią mi wręcz że go nie kocham, on mnie - że to widzą. że to nie facet dla mnie, bo w ich czasach to było tak, a tak, 'bo mężczyzna powinien kobietę nosić na rękach i usuwać każdy pyłek spod stóp', traktować jak księżniczkę i na każdym kroku okazywać miłość, znosić wszystko - a czasami wierzcie potrafię mu dopiec. Mieliśmy brać ślub, również ze względu na nasz kryzys odwołaliśmy go, teraz nie możemy dojść do ładu. Ja mam przez tą sytuację mnóstwo wątpliwości. Przykro mi to pisać ale czasem mam wrażenie że gdyby rodzice mniej wiedzieli (o naszych kłótniach i problemach) tym nasz związek byłby bardziej udany, może nie sugerowałabym się tak bardzo cih zdaniem, ich poradami. Czuję się w tej sytuacji jak dziecko, tak źle i tak niedobrze. Po prostu myślałam że to będzie łatwiejsze i bardziej naturalne.

mary

Powiem Wam tu cos, co usłyszałam w zeszłym tygodniu od taty mojej koleżanki, świeżo upieczonej zony.
Najważniejsze to by nie narzekać na męża/żonę do swoich rodziców. Młodzi się szybko pogodzą a rodzice już będą do zięcia/synowej źle nastawieni. On nigdy na swoją żonę nie nadawał do matki i jego matka zawsze żonę traktowała jak córkę. "A ja byłem jak syn dla teściowej". Coś w tym jest, prawda?

mala_duza

mary_popins ma rację, najgorsze co można zrobić to wprowadzać rodziców w Wasze konflikty. To jest miedzy Wami i lepiej ich nie wtajemniczać bo zawsze będą pamietać to co złe, choć Ty już dawno mogłaś o tym zapomnieć

importerka2008

ale z drugiej strony, ciężko jest udawać, że jest wspaniale, jeśli wcale tk nie jest. Nie można robić dobrej miny do złej gry, nie można się od rodziców odciąć.
trochę patowa sytuacja.
ale wydaje wydaje mi się, że nie ma bezbolesnego i szybkiego rozwiązania.
to jedna z tych delikatnych sytuacji, gdzie dyplomacja wygrywa.
wszystko będzie o wiele prostsze, jeśli Wy dojdziecie do porozumienia. dwa trudne charaktery potrzebują dużo miłości i dużo samozaparcia żeby wyttrwać razem. jeśli będziecie pewni, że mimo wszystko chcecie być razem, to z resztą sobie poradzicie. jesli rodzice będą widzieć, że jesteście razem szczęśliwi, to w końcu docenią osobę, która uszczęśliwiła ich dziecko.

esiaesia

Cały czas mam nadzieję, że może gdy zamieszkamy razem to się zmieni. Tylko tu powstaje inny problem, jestem jedynaczką, mocno z rodzicami związana, obawiam się tego kolejnego (dla mnie dużego) kroku w samodzielność, tym bardziej jeśli rodzice - mam wrażenie - nie do końca są z tego zadowoleni. Ani nastawienie mojej rodziny na chwilę obecną, ani podejście jego rodziców nie ułatwia mi podjęcia tej decyzji-skoro słyszę, że to nie miłość i że i tak sie rozstaniemy, chwilami po prostu sama przestaje w nas wierzyć.

importerka2008

wiem po sobie, że wyprowadzka z rodzinnego domu jest mocnym przeżyciem, ale dla mnie była raczej radosnym, niż trudnym. wyszło mi to na dobre, nawet na bardzo dobre. jedyny minus, to że bardzo szybko zmieniły mi się priorytety: kiedy koleżanki ze studiów szły na imprezę, ja spieszyłam się do domu, bo jeszcze trzeba zrobić pranie, trochę posprzątać i ugotować obiad, jeśli N wracał późno z zajęć (a bywały dni, że bywał na uczelni po 12-14 godz) i nie mógł mi pomóc.
ale całkowicie szczerze mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu i tylko dzięki niej nie mam najmniejszych wątpliwość, że chcę być żoną męża mojego.
może być Ci bardzo trudno (docieranie się z mężem z jednej strony i odpieranie "ataków" rodziny z drugiej), ale jeśli to przetrwacie, nic Wam już nie zagrozi.

mary

Mi absolutnie nie chodziło o udawanie przed rodzicami, że jest cudownie, gdy tak nie jest. Jednak rodzice zięcia/synową traktują z reguły nie tak samo jak swoją córkę/syna więc i zapomnieć im o błędach tegoż delikwenta będzie trudniej. Myślę, że wszystkie wiemy, co mam na myśli  ;-) Od jutra zaczynam URLOP, więc kiepsko u mnie z myśleniem :mrgreen:

iosellin

rozumiem Twoje dylematy i ciezko jest cos doradzic, ale powiem Ci jedno,
mi w momencie gdy bylam z tym wlasciwym, zadne uwagi rodzicow nie przeszkadzaly, bo bylam *pewna*. Tak jak przy wczesniejszych znajomosciach jakos krytyczne uwagi mamy potrafily "trafic" do mnie (a mama jak sie zdenerwuje, to potrafi skrytykowac i znalezc wade w najswietszym;), tak w przypadku mojego w-zasadzie-od-jutra-meza splywalo to po mnie, zupelnie nie zasiewajac watpliwosci. Fakt, ze nie slyszalam tekstow typu "lepiej sie rozejdzcie bo widac ze sie nie kochacie".
I tez jestem jedynaczka, mocno z rodzicami, szczegolnie mama, zwiazana.

esiaesia

No cóż ja mam dość rozchwianą psychikę - chyba przez różne wydarzenia, na które zareagowałam za bardzo emocjonalnie i za wiele rzeczy 'brałam do siebie'. Ponadto na wiele decyzji w moim życiu mieli wpływ rodzice - zmiana pracy, wybór studiów, wyjazdy wakacyjne - jestem od nich trochę uzależniona hmmm myślowo :)
Chciałabym spróbować samodzielności, jednak tą decyzję trudno mi podjąć, bo mam wiele obaw - obaw przed tym, że może nam się nie udać, że tak jak jest nie jest źle-więc po co w to ingerować, że może się coś zmienić na gorsze, że nie poradzę sobie w tym samodzielnym życiu i w efekcie i tak wrócę do domu rodziców.
Ech kiedyś było mi na rękę, gdy nie musiałam podejmować ważnych decyzji, a teraz brak mi tej umiejętności. Nie mam mocy decyzyjnej.

latkosia

moim zdaniem nie da sie absolutnie odciac rodziny i nas , bo oczywiscie zawsze sa okazje do widywania sie typu swieta , urodziny, imieniny etc. ale uwazam ze nawet jesli nie jestesmy akceptowani ze strony rodziny to nie nalezy rezygnowac ze zwiazku i z wlasnego szczescia, i wiem ze ja choc rozumiem sie dobrze z rodzicami mojego narzeczonego to nigdy bym sie z nim nie rozstala z powodu relacji rodzinnych, musialby wybrac ja albo rodzina i jesli wybralby rodzine to znaczy ze nie bylby mnie wart bo nie bylby zdolny do poswiecenia i nie byloby sensu kontynuowac zwiazku, w ktorym to nie ja bylabym najwazniejsza dla niego!!!!!